Wrocław jest miastem magicznym, z klimatem, który zdecydowanie mnie urzekł. Z tego też powodu z entuzjazmem przyjęłam w swoje czytelnicze ręce powieść fantasy, której akcja dzieje się właśnie w tym polskim mieście. W pewnym sensie mogłabym przyrównać tę książkę do "Testamentu bibliofila" Arkadiusza Niemirskiego pod względem umiejscowienia akcji w prawdziwym świecie. Tam mieliśmy zagadki związane z zamkiem z podpoznańskiego Kórnika, tu natomiast - historię z dziewiętnastowiecznego Brassel. Historię ciekawą, aczkolwiek niepozbawioną wad.
Jest połowa XIX wieku. Zbuntowani mieszkańcy Brassel, czyli dzisiejszego Wrocławia, walczą o wolnośc i prawa dla siebie, a także o otwarcie Oderthor - miejsca, w którym odbywał się kiedyś handel z tajemniczą rasą Zwergów - krasnoludów mieszkających pod powierzchnią miasta. Przywódcy buntu, Bernard i Bolko, zmuszeni są do wielu wyrzeczeń i heroicznej walki, by doprowadzić do ponownego porozumienia między ludźmi a Zwergami. Czy im się to uda? Czy możliwe będzie przywrócenie miastu jego świetności? [opis z okładki]
Dziś Wrocław znamy jako miasto krasnoludków, na które można natknąć się na każdym kroku. Lecz dawniej... Zwergowie, czyli właściwie lud krasnoludów, mieszkali pod powierzchnią miasta. Chciałabym trochę lepiej ich poznać, gdyż mogłoby to stanowić naprawdę ciekawy trzon powieści. Niestety, ostatecznie lud ten został zepchnięty trochę na bok, a na głównym torze obserwowaliśmy zmagania rebelianckie Bernarda i Bolka w rzeczywistości dziewiętnastowiecznego Wrocławia. Ogromna szkoda, liczyłam jednak na lepsze poznanie ludu mi nieznanego, a nie po prostu... ludzi. Muszę przyznać, że wciągnęłam się w czytanie i momentami naprawdę nie mogłam się oderwać, jednak mimo wszystko - nie do końca tego oczekiwałam.
Autor pokusił się o wniknięcie w historyczny Wrocław dość mocno, a jednak podczas czytania nie odczułam klimatu miasta. Miałam poczucie, że równie dobrze akcja książki mogłaby się odbywać w jakimkolwiek innym miejscu na Ziemi. To więc jest kolejną wadą powieści, chociaż nie największą. Jasne, Tomasz Kocowski z pewnością przegrzebał wiele źródeł historycznych, aby dowiedzieć się czegoś o architekturze czy zwyczajach mieszkańców tej części Śląska, jednak czegoś mi zabrakło.
Bohaterowie niestety niezbyt zapadli mi w pamięć. Owszem, na pierwszy plan wysuwają się wspomnieni już Bolko i Bernard, jednak ani mnie oni ziębią, ani grzeją. Nie zżyłam się z bohaterami, nie polubiłam ich, ale też nie zaczęłam czuć w stosunku do nich negatywnych odczuć. Po prostu byli i uczestniczyli w wydarzeniach, w których byłam świadkiem z trzeciej osoby. Również niezwykle żałuję, że nie poznaliśmy lepiej Zwergów. Ten lud miał ogromny potencjał, być może nawet fabuła powieści potoczyłaby się inaczej z ich większym udziałem, ale chyba bardzo chciałabym ją poznać. Panie autorze, może jeszcze jedna powieść z tego uniwersum?
Powieść zdecydowanie nie jest tym, co obiecuje opis okładki. Zbyt dużo ludzkich spraw, zbyt mało fantastyki, aby nazwać to pełnoprawnym fantasy. A szkoda, bo właśnie tego oczekiwałam! Muszę jednak przyznać, że czas spędzony z książką był całkiem udany. Wciągnęłam się w historię, a obserwowanie wydarzeń sprawiło mi pewną przyjemność. Czy polecam? Ciężko mi powiedzieć. Jeśli kogoś zainteresowała tematyka powieści, a na dodatek nie poszukuje typowej fantastyki - warto spróbować. W innym przypadku można się, niestety, dość mocno rozczarować. No i przyznaję - ja naprawdę liczę na kolejną powieść, gdzie jednak Zwergowie będą grali pierwsze skrzypce.