niedziela, 17 maja 2020

Rytmatysta, Brandon Sanderson



"Rytmatysta" Brandon Sanderson
Wydawnictwo MAG, Warszawa 2019
tłumaczenie: A. Studniarek
liczba stron: 310

Brandon Sanderson to znany pisarz fantastyki, kojarzony między innymi z takimi tytułami, jak "Droga Królów" czy "Z mgły zrodzony". Proza autora często przyciąga do siebie już po pierwszym zetknięciu się z nią. Tak właśnie było ze mną. Odkąd w moje ręce wpadła króciutka "Dusza cesarza", miałam ochotę na więcej, nigdy nie było jednak okazji, aby się do tego zabrać. Aż do teraz, kiedy trafiłam na "Rytmatystę" - niedługą powieść fantasy z wątkiem kryminalnym, opowiadającą o kredowych rysunkach i ludziach, którzy je tworzą. Nie brzmi zbyt ciekawie, prawda? Jak mówił jednak klasyk: nic bardziej mylnego! "Rytmatysta" to wspaniała książka, dosyć lekka o niskim progu wejścia, doskonała dla wieloletnich czytaczy gatunku, jak i dla tych, którzy chcą się dopiero z nim zapoznać. Poza tym - czy ta okładka nie przyciąga wzroku?

Joel ponad wszystko pragnie zostać Rytmatystą. Rytmatyści, wybierani przez Mistrza w tajemniczej ceremonii przyjęcia, mają moc nadawania życia dwuwymiarowym rysunkom zwanym kredowcami. Są też jedyną obroną ludzkości przed dzikimi kredowcami - bezlitosnymi istotami, które pozostawiają za sobą tylko zmasakrowane trupy. Dzikie kredowce niemal opanowały terytorium Nebrasku, a teraz zagrażają całym Amerykańskim Wyspom.     Jako syn zwyczajnego wytwórcy kredy z Akademii Armedius Joel może się jedynie przyglądać, jak młodzi Rytmatyści uczą się magicznej sztuki, dla której on poświęciłby wszystko. Uczniowie zaczynają znikać - są porywani ze swoich domów, a pozostają po nich jedynie plamy krwi. Joel zostaje pomocnikiem profesora, którego zadaniem jest zbadanie tych zbrodni, i wkrótce wraz z przyjaciółką Melody trafia na ślad zaskakujących odkryć, które na zawsze zmienią Rytmatykę - oraz cały ich świat. [opis z okładki]

Sanderson ma głowę pełną fascynujących pomysłów, które przelewa na papier. Tak było i tym razem, kiedy postanowił ożywić najzwyklejsze rysunki z kredy, bazgrane gdzieś na ziemi czy innych płaskich powierzchniach. Dołożył do tego Akademię Armedius, która momentami przywodziła na myśl Hogwart, znany z książek J.K. Rowling, a także wątek kryminalny i poszukiwanie prawdy o tajemniczych zaginięciach. Z tego prostego przepisu powstała powieść, która wciąga i nie pozwala od niej odejść na dłuższy czas. Stworzył nową sztukę - Rytmatykę - która ciekawi, pasjonuje, zachwyca. Dosyć dobrze opisał jej zasady działania i wykorzystanie w praktyce, a dokładniejszemu zrozumieniu pomagają szkice Bena McSweeneya, które w sposób prosty wyjaśniają nie-rytmatystą pewne kwestie. Oparcie fabuły na takim motywie pozwala zapomnieć o tym, że wątki same w sobie nie należą do skomplikowanych i idą po prostej linii, od początku do końca. Gdyby opowieść była pozbawiona rytmatycznej obudowy, należałaby najwyżej do przeciętnych. To jednak świat przedstawiony - swoją drogą, będący alternatywą tego, który znamy dzisiaj - i zasady nim panujące sprawiają, że ciężko się oderwać od kolejnych rozdziałów i postępujących wydarzeń.

Jak można się domyśleć, nie ma tutaj zbyt wielu bohaterów, a tym, którzy jednak się pojawili, nie poświęcono nazbyt wiele czasu. Owszem, dokładniej poznajemy protagonistę, Joela, oraz jego przyjaciółkę Melody, dane jest nam także podejrzeć kilka sekretów profesora Fitcha czy profesora Nalizara, jednak to tyle. Wystarczy to jednak, aby do niektórych zapałać sympatią, a do innych czuć niechęć. Główną dwójkę bohaterów niezwykle polubiłam - to młodzi ludzie, dosyć dojrzali, jednak wciąż wpadający na głupie pomysły, jak to u szesnastolatków bywa. Sprzeczki słowne pomiędzy nimi nieraz wywoływały uśmiech na mojej twarzy, były zabawną odskocznią od poważnych wydarzeń, w które zostali wciągnięci. Szkoda, że bliżej nie dano nam poznać innych, jak wspomnianego już Fitcha. Owszem, odkrył przed nami niektóre swoje tajemnice, jednak to za mało, aby całkowicie się z nim zapoznać. Pozostaje jednak nadzieja, że pojawi się w kolejnych książkach z rytmatycznego uniwersum, a na to wskazują słowa "ciąg dalszy nastąpi" na końcu ostatniego rozdziału.

Z pewnością nie raz, i nie dwa powrócę do twórczości autora. Zrobiła ona na mnie ogromne wrażenie, jestem zauroczona tym, co potrafi stworzyć i przelać to na papier. Jestem niezwykle ciekawa, czym Sanderson nas jeszcze zaskoczy i co kryje się w jego pełnej pomysłów głowie. Jak można się domyślić, "Rytmatystę" polecam całym sercem. Owszem, nie jest to książka idealna - pewne rozwiązania przychodzą młodym bohaterom zbyt prosto, może miejscami jest naiwna, jednak podczas zagłębiania się w powieść tego się nie odczuwa. Postacie nie irytują, a wręcz przeciwnie - dają się lubić. Świat porywa i wypuszcza dopiero po odczytaniu ostatniego zdania, a może nawet dopiero po podziękowaniach. Warto dać szansę Sandersonowi, warto dać się zaskoczyć.

6 komentarzy:

  1. Mam na czytniku wszystkie książki autora i powoli nadrabiam zaległości w jego dziełach :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aż wstyd się przyznać, ale w swojej czytelniczej karierze nigdy nie zdarzyło mi się sięgnąć po twórczość Sandersona. Od kilku lat mam go na swojej liście, ale ciągle wyskakuje mi coś nowego do przeczytania :) Mam nadzieję, że uda mi się wreszcie dorwać jakąś jego książkę :)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie po opiniach mam wrażenie, że albo od pierwszego razu, albo odrzuca i z pewną obawą przez to patrzę na jego twórczość. Koniec końców pewnie coś przeczytam i całkiem możliwe, że będzie to właśnie "Rytmatysta" - jak na Sandersona jest krótki, a chyba nie mam ochoty za pierwszym razem mierzyć się z cegłą ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam tego autora i ta książka jest na mojej liście do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Planuję jego książki dla dorosłych, bo na razie tylko Alcatraz za mną :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Mnie też wstyd - twórczość tegoż wciąż przede mną. Jeszcze czytam Biegunów Olgi Tokarczuk. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń