środa, 24 lutego 2021

Wojna makowa, Rebecca F. Kuang


"Wojna makowa" Rebecca F. Kuang
Fabryka Słów, Lublin 2020
tłumaczenie: G. Komerski
liczba stron: 640

Jak się okazało, fantastyka orientalna zdecydowanie wpasowuje się w moje gusta. Na początku byli "Królowie Dary" Kena Liu, którzy byli po prostu fenomenalni w moich oczach. Z debiutancką powieścią Rebecci F. Kuang okazało się podobnie. Historia młodziutkiej wojowniczki, której jedynym marzeniem było wyrwanie się ze swojej smutnej rzeczywistości i podjęcie nauki w akademii sinegardzkiej, porwała mnie i nie wypuściła aż do końca. A było co czytać, gdyż pierwszy tom trylogii ma ponad sześćset stron, a kolejne wcale nie są krótsze!

Kiedy jesteś sierotą wojenną, świat ma dla ciebie głównie pogardę, odrzucenie, brutalność i ból. Czasem, jeśli akurat masz szczęście obojętność. Jeśli natomiast do tego jesteś dziewczynką, szczęście ma twoja przybrana rodzina. Zawsze może ubić interes i sprzedać cię za żonę jakiemuś zamożnemu staruchowi. 
Rin doświadczyła tego wszystkiego. Jest nikim, jej życie nie ma dla nikogo żadnego znaczenia, nikogo też nie obchodzi jej los. Jeśli chce wydostać się z rynsztoka, w którym się wychowała, ma tylko dwie drogi, Pierwsza wiedzie przez łóżko obmierzłego starca. Druga przez bramę akademii sinegardzkiej - elitarnej szkoły wojskowej Aby podążyć tą drugą drogą, Rin zrobi wszystko, co tylko leży w ludzkiej mocy.
To nie jest historia o potędze nauki, sile przyjaźni czy starciach wielkiej magii. To jest historia o kołach czasu, które nieustępliwie i bezlitośnie mielą ludzkie losy. I o dziewczynie, która zniszczyła cały mechanizm. Kamieniem, bo na miecz była za biedna. [opis z okładki] 
 
Powieść wielowątkowa, wciągająca, ze stopniowo wzrastającym tempem oraz napięciem to idealne słowa opisujące "Wojnę makową". Autorka stopniowo wprowadza nas w świat przedstawiony, powoli opisuje poszczególne zasady rządzące Nikan i życiem ludzi żyjących w cesarstwie. Zdecydowanie nie czułam się zagubiona w tym świecie, a wręcz przeciwnie - stopniowo wnikałam w niego, aż do momentu, w którym całkowicie dałam się pochłonąć i wciągnąć w akcję. Początkowo, jeśli miałam problemy z geografią, na pomoc przychodziła mi mapa, która znajduje się na wewnętrznej stronie okładki książki. Mapka na tyle szczegółowa, że pomaga się zorientować, ale na tyle ogólna, że nie zdradza istotnych elementów fabuły, które z czasem wychodzą. Przyznaję, że wciąż nie do końca jasne są dla mnie pewne wątki, że tak to określę, paranormalne, ciężko jednak, aby świat bogów był zupełnie zrozumiały dla zwykłego, szarego człowieka. W końcu to strefa sacrum, niedostępna dla każdego. 

Pierwsze skrzypce w całej powieści gra Runin Fang, zwana też po prostu Rin. Dziewczyna pochodząca z biednej, przybranej rodziny z południa Nikan, której los zmienia się o 180 stopni, gdy dostaje się do elitarnej szkoły dla wojowników w stolicy cesarstwa, Sinegardzie. Dziewczynę poznajemy nie tylko powierzchownie, obserwując z boku jej poczynania, natomiast możemy również wejść w jej umysł, czasami wręcz dosłownie. To powodowało, że główna bohaterka bywała dla mnie irytująca, a jej sposób myślenia nieraz zwyczajnie niezrozumiały. Na kartach książki widzimy jej przemianę, chociaż pewne swoje cechy posiadała już od początku i - być może - to one pomogły jej osiągnąć swój zamierzony cel. Muszę przyznać jednak, że polubiłam Rin. Chętnie bym się z nią zaprzyjaźniła, zdecydowanie nie chciałabym być jej wroginią. Z taką dziewczyną nie warto zadzierać.

Cesarstwo Nikan to jednak znacznie więcej ludzi niż tylko ta dziewczyna, z którą podążamy przez wydarzenia. Podczas przechodzenia przez kolejne karty powieści jest nam dane poznać zarówno nauczycieli ze szkoły sinegardzkiej, kolegów i koleżanki z akademii głównej bohaterki, osoby stojące na szczycie państwa, jak i te, które stanowią najniższe klasy społeczeństwa. Dzięki temu widzimy cały przekrój przez ludność, co jest dodatkowym atutem na rzecz poznania świata przedstawionego. Na wyróżnienie, według mnie, zasługują takie postaci jak Altan Trengsin, Qara i Changhan czy Jiang. Nie chcę jednak rozprawiać zbyt wiele na ich temat, bo to byłby dosyć duży spoiler dotyczący fabuły. Napiszę jednak, że te postacie wywołały u mnie skrajne emocje. Jednych polubiłam, do innych żywiłam wręcz prawdziwą urazę, jakby to mi wyrządzili jakąś szkodę. Odnosiłam wrażenie, że to osoby z krwi i kości, mimo że tak naprawdę zostały stworzone tylko i wyłącznie za pomocą słów. 

"Wojnę makową" zdecydowanie mogę polecić osobom, które szukają świetnej, wielowątkowej powieści fantasy z wartką akcją, przy której zdecydowanie nie będą się nudzić. Owszem, niektórzy bohaterzy momentami potrafią doprowadzić do białej gorączki swoim zachowaniem, jednak na pewne rzeczy można przymknąć oko i dać się porwać. Zdecydowanie warto poznać nie tylko zasady panujące cesarstwem Nikan i osobami w nim mieszkającymi, ale również historię tego państwa i - być może - przyszłość. Ostrzegam jednak, że podczas rozpoczęcia lektury warto mieć pod ręką drugi tom, gdyż jakiekolwiek przerwanie ciągłości czytania może grozić frustracją. Mam też nadzieję, że wkrótce w języku polskim wydany zostanie tom trzeci - i ostatni - gdyż nie mogę się powstrzymać przed poznaniem dalszych losów bohaterów.

2 komentarze:

  1. Dziękuję za odwiedziny u mnie. Co do fantastyki - jeszcze mam w pamięci "Sagę o Rubieżach" - Liliany Bodoc. Południowo - amerykańska fantastyka. Bardzo dobra.Recenzowałem ją na Imperium Lektur 1. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo słyszałam o tej książce. Może kiedyś sięgnę. :)

    OdpowiedzUsuń